Indiańska wioska

By | 23:57 Leave a Comment


1



               Czy Szydłowiec będzie indiańską wioską? Oczywiście, że nie będzie. Już nią jest. Od pewnego czasu to urokliwe europejskie miasto z prawie 600 letnią tradycją przypomina coraz bardziej zagubioną pośród prerii indiańską osadę.
Jaki jest powód takiego stanu rzeczy? Zadomowił się w tym miejscu rodzaj wodzowskiej organizacji plemiennej. Mamy prawdomównego i szczodrego wodza, jest nieodłączny i nieomylny szaman spowity nimbem tajemnicy, rzucający uroki na każdego, kto sprzeciwi się woli wodza. Jest także Rada Plemienna, która zawsze okazuje wodzowi należny respekt i dba o jego dobre samopoczucie. Nie bez przyczyny, to wódz jest przecież głównym dysponentem dóbr, które następnie sprawiedliwie rozdziela między zasłużonych wojowników i czcigodnych członków Rady. W tym miejscu należy zaznaczyć, że ziemia szydłowiecka nie jest bogata, panuje tu typ gospodarki łowiecko-zbierackiej (łowcy promocji, wędkarze, złomiarze i grzybiarze) więc każda dodatkowa gratyfikacja od wodza, nawet najmniejsza jest na wagę złotego samorodka. Szydłowieccy Indianie znają dokładnie swoje miejsce w hierarchii szczepu. Miejsce to w znacznym stopniu uzależnione jest od powiązań genealogicznych, które określają zaszeregowanie każdego członka plemienia. Miejsce w hierarchii ulega oczywiście modyfikacjom. Wraz z odejściem tych, którzy stracili zaufanie wodza przychodzą nowi, którzy na to zaufanie muszą ciężko zapracować, ale zmiany te podlegają ścisłym regułom określanym przez szamana. Zarówno życie urzędowe, jaki i obrzędowe szydłowieckich Indian jest niezwykle bogate. Charakterystyczne są ceremonie w maskach i bogato zdobionych, kolorowych strojach prezentowanych na hucznych korowodach. Na głównym rynku (płaskiej kopii Gór Skalistych), gdzie odbywa się  handel rękodziełem, ognistą wodą  i pajdami chleba ze zwierzęcym łojem na co dzień, jak i od święta nie brakuje „czerwonych twarzy”. Tak naprawdę Indiańską wioskę mamy już w Szydłowcu od dawna. Do pełnego szczęścia brakowało tylko drogi łączącej ją z cywilizacją.  I oto jest  "Indiańska droga",  po której z lepszego świata przywędrują tabuny osadników,  niezliczone rzesze traperów i spragnionych przygód gringo. Teraz dopiero widać pewien zarys tej sławnej Strategii Rozwoju, której nikt nigdy nie czytał.

Przyszłość rysuje się w przyjemnych barwach.  Na horyzoncie widać już przyszłe profity płynące z płukania złotego kruszcu w Korzeniówce, rzutów tomahawkiem w owy kapusty,  noclegów w wigwamie, spożywania Chicha z przeżuwanej dniami i nocami przez szydłowieckie squaw kukurydzy oraz innych atrakcji np. poszukiwania żydowskiego skarbu (trochę nie pasuje do reszty ale to nawet lepiej, nieprzewidywalny element egzotyczny uatrakcyjni tylko turystyczną ofertę). Niewątpliwą szansą na wyjście z ekonomicznej zapaści będzie rozwój manufaktur wytwarzających ozdoby ze zwierzęcych zębów, rybich łusek, ptasich szponów i osikowego łyka, a także produkcja na masową skalę skórzanych kołczanów wykończonych rzemieniami. Prawdziwym eksportowym hitem będą jednak koce z kolorowymi frędzlami zdobione herbem Szydłowca i podobizną wodza. Nie ma w tym żadnej przesady. Wszystko jest zaplanowane. Prognozy i nadzieje związane z nazwą nowej drogi są bardzo realne. Na tej samej zasadzie ludzie jadący rondem Waszyngtona mają okazję zapoznania się z historią USA, na rondzie de Gaulle'a można poznać zapach 256 gatunków sera, a jadąc alejami Jana Pawła II doświadczymy głębokich, religijnych wzruszeń.

2

                                 Decyzja wodza i rady o nadaniu odcinkowi trasy S 7 nazwy „Indiańska droga Sat-Okha” z pewnością wybija się ponad przeciętność i jest krokiem w kierunku transgresji.  A przekraczanie granic wymaga nie małej odwagi. Nie każdy dorosły człowiek w pełni władz umysłowych potrafi nadać realny kształt z pozoru absurdalnej koncepcji.  Radzie się to udało. Jeśli traktować ten akt w kategoriach artystycznego happeningu w duchu dadaizmu, to jak najbardziej jest godny podziwu.  Jedno jest pewne ta uchwała zapisze się na stałe w historii kreatywnej samorządności z pogranicza jawy i snu. Trzeba docenić cywilną odwagę oraz niepohamowaną racjonalizmem wyobraźnię zarówno inicjatora, jak i realizatorów tego pomysłu. Salut.

Dodatkowo taka decyzja otwiera furtkę do realizacji innych ciekawych, odważnych i niekonwencjonalnych inicjatyw. Jedną z nich mogłoby być nadanie imienia Charlie Chaplina dworcowi PKP Szydłowiec. Faktem historycznym jest przejazd pociągu, którym podróżował po Polsce w latach 30 Chaplin na tej trasie. Wtedy właśnie miał miejsce jego krótki pobyt na stacji kolejowej Szydłowiec, z którą zapewne związał się emocjonalnie przez resztę swego życia nie mogąc wymazać jej z pamięci. Jak wiadomo Charlie Chaplin to postać nietuzinkowa, zasłużona dla światowego pokoju i kształtująca swą twórczością wrażliwość na ludzką krzywdę. Postać znana i ceniona na całym świecie. Postać, która mogłaby przyciągnąć do Szydłowca nie tylko turystów krajowych ale także zagranicznych z dewizami. Stacja kolejowa im. Chaplina byłaby ewenementem na skalę światową, a z czasem w pustym budynku byłego dworca mogłoby powstać muzeum komedii. Tak uhonorowane miejsce w naturalny sposób nawiązywałoby również do Indiańskiej drogi. Wszak Chaplin był twórcą „Gorączki złota”, a to doskonale współgra z westernowym klimatem dzikiego zachodu, który zapanował w Szydłowcu niczym w Klondike. Oczyma wyobraźni widzę już na dworcu PKP imienia Chaplina drogowskaz z napisem: Dziki zachód - Szydłowiec 4 km.  Piękne.









                                                                                                                                                                                                                                                  
Nowszy post Starszy post Strona główna

0 komentarze: