Żydłowiec

By | 11:33 Leave a Comment

Żydłowiec. Pod taką potoczną nazwą znany był w dwudziestoleciu międzywojennym Szydłowiec.
Nie bez przyczyny. Nie bez przyczyny odwiedzają to miasto wycieczki z Izraela, które po godzinie "zwiedzania"  szybko wyjeżdżają. Turyści z Izraela są jedną z liczniejszych grup odwiedzających z wiadomych względów nasz kraj (oczywiście oprócz Niemców). Czy Szydłowiec mógłby być perełką na mapie zorganizowanych wycieczek z Izraela? Mógłby, gdyby szydłowieccy włodarze trochę się postarali i nie chodzi tu o podstawową choćby orientację w zawiłościach judaizmu, czy opanowanie podstaw języka hebrajskiego. Mogliby na przykład okazjonalnie przystrojeni twarzowymi, sztucznymi brodami oraz chasydzkimi pejsami, ukoronowani gustownymi jarmułkami  przywitać zacnych gości transparentem z napisem "Żydłowiec wita. Czujcie się, jak u siebie w domu." Byłoby chytrze miło. Izraelscy turyści z grubymi portfelami byliby zachwyceni, a i niemieccy emeryci zawitaliby do nas choćby z sentymentu do starych "dobrych" czasów. Oszołomieni polską gościnnością mogliby wtedy wynająć pokój w dawnej siedzibie Judenratu (Hotel pod Dębem zmieniłby nazwę na Hotel Judenrat), w zacnym Ratuszu zapoznaliby się z historią samobójczej śmierci dwóch braci Tsingesser, wysadzających się granatem w holu w desperackim akcie niezgody na swój los. Z kolei na zamkowym dziedzińcu mogliby poszukać odpowiedzi na matematyczną zagadkę, jak zmieścić 5 tysięcy osób na 400 m2? Mogliby także podziwiać "Dom Towarowy" wyrosły na zaoranym cmentarzu niczym dumny, socrealistyczny symbol prymatu materii nad duchem, konsumpcji nad pamięcią, a na małym Rynku Wielkim zamiast tradycyjnie polskiego kebabu z frytkami popitego podłym, jak propaganda sukcesu "Piwem Kuflowym" z aluminiowej puszki mogliby skosztować czulentu, sałatki galicyjskiej, cymesu, a gęsi pipek zapić koszerną śliwowicą....mogliby. Ale zamiast tego, gdy "Indiańską drogą Sat Okha" przyjadą następnym razem na groby swoich zmarłych będą mogli postrzelać z łuku i porzucać lassem bawiąc się w Indian i kowboi.

...i zapomniałbym o najważniejszym, mianowicie o jednym z większych w kraju, zabytkowym Kirkucie, o którym wszyscy inni także zapomnieli. Dzisiaj, aby go zwiedzić turysta musiałby przeskoczyć przez mur i jeśli będzie miał szczęście i nie zwichnie nogi w kostce, a chwilę później nie wdepnie w psie gówno to może spokojnie podziwiać zabytkowe macewy pod czujnym okiem okolicznych smakoszy wykwintnych win o truskawkowym smaku. Główne wejście zabytkowego cmentarza otwartego dla zwiedzających jest zamknięte na zapraszającą do zwiedzania kłódkę, przy której znajduje się informacja, że "klucze znajdują się w Starostwie powiatu", gdy uparty turysta pokornie uda się zgodnie z instrukcją po klucze do pobliskiej siedziby powiatu może go jednak spotkać niemiła niespodzianka zwłaszcza po godz 16 oraz w dni wolne od pracy. Masywne drzwi powiatu będą równie zachęcająco co bezwzględnie zamknięte lecz tym razem zabraknie informacji o tym, gdzie znaleźć klucze do drzwi tej przyjaznej dla obywateli siedziby kryjącej w swym wnętrzu klucz do cmentarnej bramy. W tym miejscu mogłaby się rozpocząć dla zbłąkanego turysty wspaniała przygoda zgodnie z regułami popularnej gry terenowej zwanej "podchodami". Nazywałaby się "Poszukiwanie klucza". Zabawa, która tak naprawdę byłaby aktywnym zwiedzaniem miasta. Można tu zorganizować szereg atrakcji. Można rzucać zawziętemu turyście pod nogi kolejne przeszkody, piętrzyć trudności do pokonania, mnożyć logiczne łamigłówki związane z zawiłą historią miasta i gdy w końcu zmęczony turysta odnajdzie u kresu swych sił upragniony klucz trzeba mieć tylko nadzieję, że z radości, iż odnalazł w końcu to, czego tak zapalczywie szukał, zupełnie zapomni, o Kirkucie, który chciał zwiedzić.





Nowszy post Starszy post Strona główna

0 komentarze: